Obecnie jestem w stolicy Mauretanii, Nawakszut. Kilka dni temu mialem klopoty z rowerem na pustyni i dalsza jazda byla niemozliwa, wiec do Nawakszut dojechalem razem z francuzami, ktorzy akurat przejezdzali i zabrali mnie do swojego samochodu kempingowego. Teraz czekam na wize do Senegalu i w czwartek ruszam dalej. Pzostalo juz tylko 600 kilometrow i mam nadzieje, ze rower ostatkiem sil, ale dowiezie mnie do Dakaru:)
Przez noc przed szlabanem ustawila sie spora kolejka samochodow. Patrzac na niektore z nich nie mozna oprzec sie wrazeniu, ze samochod osobowy przypomina tutaj bardziej mala ciezarowke. Nikt z nas nie wpadlby nawet na pomysl zeby na dach, czy zamknieta klape tylnego bagaznika zaladowac taka ilosc rzeczy. Walizki, rowery, meble pietrza sie czasami na wysokosc trzech metrow, a cala konstrukcja wygieta w jedna strone przypomina krzywa wieze w Pizie. Wszyscy dziwia sie, ze jeszcze stoi i zastanawiaja sie jak to jest mozliwe. Zdarza sie, ze na samej gorze siedzi wystraszona owca zwinieta w klebek, ktora mozna porownac do wisienki na pietrowym torcie.
Tuz przed godzina 9 kiedy otwierana jest przejscie graniczne z Mauretania kazdy z oczekujacych konczy dopalac papierosa i uruchamia silnik samochodu. Podjazdza jak najblizej stojacego z przodu pojazdu zeby nikt sie nie wcisnal i nie zabral wyczekanego przez noc miejsca. Policja zaczyna przepuszczac kolejne samochody i jedyny rower, a po zalatwieniu formalnosci zaczyna sie "pas ziemi niczyjej". Przejezdzajac przez szlaban slysze za soba " bonne route" wypowiedziane przez straznika przekornie z lekkim usmiechem dla podkreslenia charakteru miejsca do ktorego wlasnie wkraczam. Okryty zla slawa "no man's land" to zaminowana kilku kilometrowa przestrzen pomiedzy Marokiem, a Mauretania. Tutaj urywa sie asfalt i rozpoczyna kamienista, zapiaszczona droga. Trudno wlasciwie nazwac to droga. Raczej platanina sladow pozostawionych przez samochody. Te, ktorym udalo sie w przeszlosci przejechac bo juz na samym poczatku strasza spalone wraki samochodow. Wizja "morderczj przeprawy" do Mauretanii, ktora przede mna roztaczano przed wyjazdem okazuje sie jakas bajka. W kilku miejscach musze pchac rower w grzaskim piasku, ale jezeli trafi sie na wlasciwa " droge", a nie jest to takie trudne jezeli przejezdza jakis samochod, to nie ma wiekszych problemow. Nie jest to oczywiscie spacerek, ale przesada jest mowienie, ze czeka nas 5 kilometrow pchania roweru. Pojawiaja sie wreszcie budynki po stronie Mauretani i zbliza sie kluczowy dla podrozy moment. Probuje przez chwile postawic sie w sytuacji, gdy w moim paszporcie nie pojawi sie pieczatka uprawniajaca do wjazdu na teren Mauretanii , ale ... zupelnie niepotrzebnie. Bez zadnego klopotu dostaje wize, niestety tylko na trzy dni. Mozna ja przedluzyc w Nawakszut, ale do przejechania pozostaje ponad 400 kilometrow. Zabieram sie wiec szybko do pracy. Po kilku minutach czuje, ze cos sie dzieje z tylna opona, ktora przybrala dziwny ksztalt. Opona najwyrazniej nie wytrzymala wyboistej drogi i przedarla sie w srodku, co spowodowalo, ze sie zdeformowala. Zamieniam ja z przednia zeby zmniejszyc obciazenie i ruszam dakej. Czuje jak kierownica caly czas podskakuje pomimo rownego asfaltu, ale wazne, ze udaje sie pokonywac kolejne kilometry. Przychodzi mi to jednak z duzym trudem, bo Sahara dopiero teraz tak naprawde budzi sie do zycia pokazujac jak wymagajace jest podrozowanie rowerem przez pustynie. Bardzo silny boczny wiatr obrzuca mnie coraz wieksza iloscia piasku. Natychmiast przywiera on do spoconych nog, ramion i twarzy tworzac szorstka warstwe, ktora przypomina pumeks. Kazdy samochod ciagnie za soba sciane piasku, z ktora musze sie zderzyc, a podmuch przejezdzajacej z przeciwka ciezarowki kilka razy zrywa mape umieszczona na kierownicy i zdmuchuje czapke z mojej glowy. Z trudem moge utrzymac wowczas rownowage. Warunki staja coraz gorsze, a dodatkowo okazuje sie to byc pechowy dzien. Najpierw opona, a teraz peka szprycha i tylne kolo natychmiast sie wygina. Zatrzymuje sie, ale ciezko jest ustac na tak silnym wietrze. Gdy probuje ocenic sytuacje tkwiac przez chwile w bezruchu mam wrazenie, ze piasek calego mnie zaraz zasypie. Za trzy dni musze byc w stolicy Mauretanii, a za soba mam dopiero 60 kilometow przejechane w slabym tempie. Jakakolwiek naprawa w takich warunkach jest praktycznie niemozliwa. Gdy w oddali pojawia sie wiekszy samochod postanawiam go zatrzymac bo wydaje sie to jedyne rozwiazanie zeby dotrzec do Nawakszut na czas. Cecile i Dominiqoue podrozuja z Francji samochodem kempingowym. Mowie im jaki mam problem i pytam czy nie podrzuca mnie no Nawakszut. W pierwszej chwili dostrzegam w ich oczach jak kalkuluja czy wszystko zmiesci sie w ich samochodzie, ale od razu sie zgadzaja. Po zaladowaniu roweru z calym bagazem do srodka nie pozostaje tam zbyt duzo miejsca. Dla mlodych francuzow nie stanowi to jednak problemu, podobnie jak ja maja pozytywne podejscie do nieprzewidzianych sytuacji. Takie wlasnie jest podrozowanie.
Patrze przez przednia szybe jak falujacy piasek przecina jezdnie. Wijace sie zolte wstegi przypominaja moje mysli, ktorych cale mnostwo klebi sie teraz w glowie. Do konca pozostalo juz tak niewiele, a rower postanowil wlasnie teraz wydac ostatnie tchnienie? Zamiast pokonywac kolejne kilometry na rowerze siedze w samochodzie i troche z wyrzutami patrze jak topnieja kilometry na betonowych slupkach. Byc moze tak wlasnie mialo byc? Podroz juz nie raz mnie zaskoczyla szykujac inny, ciekawszy scenariusz. Sytuacja, ktora wydaje sie byc problemem i zmienia nasze dotychczasowe plany czesto jest poczatkiem nowej przygody. Nauczylem sie juz przyjmowac to co zsyla los jako nowe wyzwania, z ktorymi trzeba sobie poradzic. Czasami warto zaufac przeznaczeniu zamiast snuc tysiace rozwiazan na to co moze sie wydarzyc. Oprucz planowania podrozowanie uczy kiedy lepiej pozwolic rzeczom po prostu sie toczyc. Krete, wyboiste drogi zawsze w koncu prowadza do czegos dobrego.
Gdy zbliza sie wieczor zatrzymujemy sie na pustyni przy malej stacji benzynowej, czyli dwoch dystrybutorach wystajacych z piasku. Opadajace coraz nizej slonce zmeczone pracowitym dniem przybiera blado pomaranczowy kolor. Tutaj pustynia jest inna niz w Saharze Zachodniej. Jakby bardziej pasujaca do moich wyobrazen o afykanskiej o pustyni. W ciagu dnia bardzo goraca, a teraz ciezko dyszy oddajac cale zgromadzone cieplo, ktore powoli wyparowuje. Gdy wieczorem klade sie spac w moim namiocie czuje, ze ziemia jest jeszcze caly czas nagrzana.